poniedziałek, 27 października 2014

Luźny komentarz do "Hesitant Alien"



Większość ludzi związanych jakkolwiek z fandomem My Chemical Romance wie, że po rozpadzie niektórzy z członków rozpoczęli karierę solową. Jakiś czas temu dorwałam się do solówki Gerarda Waya...i muszę przyznać, że mi się cholernie podoba. Gee mówił, że inspiruje się teraz britpopem. Na tym albumie rzeczywiście słychać trochę blurowych klimatów (na przykład w stylu ich "Song 2"). Tym, co go wyróżnia jest nieustająca psychodela, zgrzyty, szumy, dysonanse wkradające się nawet w najprostsze aranżacje, dla niektórych mogą być one poniekąd męczące. Fandom krytykuje nową twórczość wokalisty mówiąc, że idzie on w stronę łagoniejszych klimatów. Ja tego aż tak nie odczuwam, nie mam też nic do bardziej popowych aranżacji, o ile nie są nudne, jak te zalewające komercyjne stacje, a zdecydowanie nie są. Nie ma co, koleś się rozwija i to mocno. Za czasów początków MCR jego głos miał strasznie nieprofesjonalną barwę, aczkolwiek z każdym albumem coraz bardziej się poprawiał. Klipy są mocno zjarane, ale ma do przecież swój urok.

Nie każdemu ten album przypadnie do gustu, ale ja nie mam na co narzekać. Podoba mi się zdecydowanie bardziej, niż "Stomachaches", bo nie lubię głosu Franka, szanuję go tylko jako gitarzystę. 

Żałuję tylko, że prawdopodobnie nie pojadę na koncert do Warszawy. A może ktoś z moich okolic się wybiera?



 

czwartek, 9 października 2014

Zmiany

Postanowiłam, że z powodu braku czasu na opisywanie "fascynujacych faktów z życia" zmieniam troszeczkę tematykę bloga. Usunęłam randomowe posty, teraz będą już tylko rododendrony, recenzje i relacje. 
Dla zainteresowanych: dostałam się do musicalu i jestem Gburkiem. Tak bardzo mrok chodzący. Moja partytura wygląda tak:


I dziękuję Hikarii za reklamę ma fanpage. :) <3

Wchodźcie do niej, wiecie, że jaram się jej cudeńkami. :3

No, to do kiedyś. Niedługo rododendrony.

środa, 27 sierpnia 2014

Kosmiczne Rododendrony #2 - Kosmiczne Grzyby-Halucyny






NIE WIESZ, CO SIĘ CZAI ZA ROGIEM

W przeciągu ostatniego miesiąca zaczęły do nas docierać słuchy, że ktoś próbuje zainfekować ziemskie tukany. Większość z Was widziało już kampanie reklamowe, nawołujące to zamykania tukanów w klatkach i kupowania im tylko wyselekcjonowanych bakłażanów. Któż by się spodziewał, że za tym wszystkim stoi gang biznesmenów z Jowisza? I to nie byle jakich biznesmenów. Nasi korespondenci jako pierwsi zdobyli szczegółowe informacje o tej wstrząsającej sprawie.


Jakiś czas temu doszło do fali samobójstw ziemskich tukanów. Były one w większości spowodowane wyjątkowo bolesnym rozwolnieniem i brakiem zrozumienia ze strony surykatek. Druga sprawa została już rozwiązana, dzięki działaniom detektywa D. Grymzozera, który wpadł na trop kradzieja złośliwego, który okradał surykatki i zwalał winę na zwierzęta, znajdujące się w pobliżu. Tukany ziemskie są od dawien dawna znane ze swojej słabej psychiki, jednak rozwolnienia bardzo intrygowały społeczeństwo. 

Jak powszechnie wiadomo, jedną z mniejszości rasowych Jowisza stanowią tzw. Grzyby-Halucyny. Są to zazwyczaj osobniki wysoko postawione, posiadające własne koncerny i miliony monet na koncie. Istnieje organizacja, jednocząca przedstawicieli tej oto rasy, którzy osiągnęli swoje w świecie biznesu. Jednak ostatnie wydarzenia udowodniły, że nie tylko biznesowe sprawy są omawiane na spotkaniach Mushroominati

Szpiegowi ziemskiego wywiadu udało się podsłuchać rozmowę, która ma kluczowe znaczenie dla naszej planety. Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, a wszystko przedstawimy w niniejszym artykule.

Bracia R. i K. Rozwadzyńscy, właściciele jednej z największych plantacji warzywnych w naszym układzie planetarnym, są znani ze swojej niechęci do wszystkiego, co kolorowe. Dzięki zaawansowanym technologiom genetycznej modyfikacji udało im się wyprodukować rośliny, dające plony w kolorach sepii. 

Spisek, mający na celu zmniejszenie populacji tukanów o 80% miał swoje początki lata temu. Przez ten czas bracia Rozwadzyńscy zmanipulowali większość stowarzyszenia, by stanęli po ich stronie i pomogli zniszczyć nasze piękne ziemskie ptaki. Na ten projekt wydano ponad 6 milionów dolarów słonecznych*. Stworzono specjalne, genetycznie modyfikowane bakłażany, wywołujące biegunkę. Ok. pół roku temu wprowadzono je do sprzedaży jako karmę dla tukanów. 

Jak widać, przyniosło to należyte skutki.


Nic więcej nie wiemy.







* Uniwersalna waluta międzyplanetarna.














~~~~~~~~~

Temat od Marlu. Dzięki! Wyszło dłuższe, niż ostatnio. Mam nadzieję, że się podoba. Podawajcie tematy na kolejne Rododendrony w komentarzach.
Dziaaa~

czwartek, 21 sierpnia 2014

Kupa dźwięków i co o niej myślę #2 - Kimbra - The Golden Echo

Została okrzyknięta "the mad scientist of pop", w jej muzyce odnajdujemy dosłownie wszystko, można ją kochać lub nienawidzić, a ona sama nigdy nie przestaje zaskakiwać.








































Stała się rozpoznawalna dzięki "Somebody that I used to know" nagranemu wraz z Gotye.

Jej debiutancki album "Vows" z 2011 roku był eksplozją dźwięków, zmieniającą kierunek z każdym trackiem. Nie da się zaszufladkować Kimbry. A jeśli ktoś spróbuje, osobiście uduszę. C:



























Według mnie najlepsza strona tego dzieła została ujawniona jeszcze przed jego wydaniem. Piosenki przedpremierowe są wciąż moimi ulubionymi.

Wiele osób mówiło o "nowej Kimbrze" i tym, że jej styl się mocno zmienił, ale... czy ktoś, kto nigdy się nie sprecyzował może zmienić styl? Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że nowe kawałki mają w sobie więcej elektroniki, niż te z "Vows". 

Pierwszym opublikowanym singlem było "90s music", które nieźle wystraszyło fanów. Wielu z nich zastanawiało się, czy to jest nowy kierunek w twórczości Kimbry Johnson. Brzmi dość ciekawie, ale w ogóle nie przypomina... no właśnie, co tu jest nie tak?





Później wokalistka przyznała w jednym z wywiadów, że ten utwór był żartem.
Jest to track drugi albumu.


Płytę rozpoczyna natomiast "Teen Heat". Ten spokojny kawałek na początku niezbyt przypadł mi do gustu. Jednak jego refren niespodziewanie porywa, co jest według mnie niesamowite.

Trzecia piosenka to "Carolina". Rytmiczna, lecz bardziej melodyjna i... Kimbrowa, niż poprzedzające ją "90s music". Jedna z lepszych, pomijając te przedpremierowe.

"Goldmine" spotkało się z nie lada uznaniem wśród fanów. Ma inny charakter, niż reszta utworów. Powolna, wprowadzająca w charakterystyczny klimat. Podoba mi się.

5, czyli moje ukochane "Miracle"! Jedna z przedpremierowych. Moi są siedzi mają jej zdecydowanie dosyć. W dniu amerykańskiej premiery albumu ukazał się do niej klip. Została w nim  użyta przearanżonwana wersja utworu, ta jednak też ma swój urok.



"Rescue Him". Cóż, długo się do tego przekonywałam. Zniechęcał mnie pewien fragment w połowie utworu, gdzie cały skład leci oktawami, a ja jestem zrażona to tego typu aranżacji. Ale zaraz po tym fragmencie następuje najpiękniejszy moment utworu, więc odnoszę czasem wrażenie, że taki efekt był zamierzony. Czekam na te okropne oktawy, by usłyszeć niesamowitą modulację.

Po nim następuje krótkie interludium w starym stylu. Tylko gitara i głos, zero elektroniki. Dziwna i niespodziewana retrospekcja.

Kolejna piosenka to "Madhouse". Była ona wykonana jeden raz przed premierą na koncercie w Brazylii. Byłam pewna, że mi się spodoba jeszcze przed usłyszeniem wersji studyjnej (a należy wziąć pod uwagę, że koncertowe wykonania Kimbry często diametralnie różnią się od studyjnych, jak było też w tym przypadku). Aranżacja w stylu wczesnego Michaela Jacksona wręcz nie pozwala na stanie w miejscu.

Następny numer to coś zupełnie niespodziewanego, czyli "Everlovin' Ya", w którym udziela się Bilal, znany z szerokiej skali głosu. Takiego brzmienia nigdy w życiu nie słyszałam. Wszystko jest tu niebanalne i w absurdalny sposób harmonizujące. Bardzo ciekawe doświadczenie.

Numer dziewiąty to "As You Are". Wspaniały utwór, który adoruję na równi z tymi sprzed premiery. Jest to odskocznia od tego całego szaleństwa, w którym braliśmy udział dotąd. Aranżacja jest prosta, a zarazem piękna. Doskonałe do wyciszenia się.

10 - "Love in High Places". Singiel, ten najspokojniejszy. Jeden z fanów stworzył do niego genialne lyric video, które stało się ostatecznie oficjalne:




"Nobody But You", tego też moi sąsiedzi mają dosyć, bo za wcześnie się ukazało. Składa się jakby z trzech segmentów, które różnią się całkowicie aranżacją. Naprawdę dobry pomysł.

"Waltz Me To the Grave". Metrum 7/4 (Morskiego Kota zawsze jara niestandardowe metrum) sprawiło, że instantowo ten utwór polubiłam. Nie wiem, co jeszcze napisać na jego temat, jest po prostu dobry.

Teraz tracki bonusowe wersji deluxe. Tych jest aż trzy.

Pierwszy z nich to "Slum Love". Charakterem przypomina "Limbo" z pierwszej płyty. Na początku mi się nie podobało, ale była to jedynie kwestia paru odsłuchań.

"Sugar Lies" brzmi jak typowo girlsbandowy utwór. Tyle, że o wiele lepszy... bo to Kimbra.

No i mój ulubiony bonus, czyli "The Magic Hour". Zakochałam się od pierwszych dźwięków. Refren chwyta za serduszko.








Podsumowując:

Album jest bardzo dobry. Nie wiem, czy potrafiłabym stwierdzić, który był lepszy, ten czy poprzedni. Oba są na tak samo wysokim poziomie. Może i styl Kimbry się zmienił, ale jedna rzecz na pewno pozostała: jej nieprzewidywalność. Bo kto by pomyślał, że teraz będzie grała właśnie tak?



Koniec kolejnej super nieprofesjonalnej recenzji. Wyszła dłuższa, niż ostatnio.
Dostałam kilka pozytywnych komentarzy na temat mojego stylu pisania, więc na razie nie będę przy nim kombinowała. Mam nadzieję, że się podoba. :)

Pozdrawiam, Morski Kot.

piątek, 15 sierpnia 2014

Smutkon

Niucon był smutny. Nie chodzi tylko o brak Ichiego, chociaż miało to pewien wpływ na mój humor.

Zaczęłam pisać tego posta w poniedziałek. Dzisiaj jest... piątek.

Od razu mówię, że foty tutaj będą po części kradzione.

A, i jeśli nie lubicie patrzeć na moje ręce, to nie czytajcie. Te ręce widać na połowie zdjęć.

I będzie masa koleżeńskiej reklamy, bo TAK.



Wyjechałam w czwartek.


Na dworcu w Zielonej Górze z racji bycia tam, odkupiłam sobie mangi.



























Nocowałam u Małej Cielu. Prawie nie spałyśmy, gdyż ona szyła cosplay, a ja rysowałam dla niej królika.

A oto zapracowana Cielu:



























Na conplace przybyłyśmy ok 6:30. Było już trochę ludzi. Przegonili nas na drugą stronę budynku. Jako, że Cielu i Shizu są ładne i towarzyskie, zakolegowały się z pewną grupką, dzięki czemu byłyśmy na początku kolejkonu.

A w kolejkonie to się zaczęło ciekawie.


Shaku robił cosplay trójkątogłowego, a Cielu malowała go okresem. Wyglądał potem tak:

























zdjęcie kradzione


Był człowiek - głośnik

























zdjęcie kradzione


...który stworzył imprezę na kółkach




























zdjęcia kradzione



I jeszcze wielu ludzi.




W międzyczasie przebrałam się w cosplay.

Około jedenastej wszyscy wstali. Staliśmy do dwunastej, a wtedy zaczęli wpuszczać. Przyznam, że prawie tam zasłabłam. Cielu miała z kolei znowu atak kaszlu. Ale żyjemy.

Weszliśmy około 13.

Potem pojawili się Marlu i jej Aruś, ekipa z Zielonej i w ogóle. (blog Marlu ->>> Naffowo)

Jakiś czas przed konwentem Nekk organizował tzw. Harem Hisoki, czyli grupkę do zarezerwowania sleeproomu (minimalna wymagana ilość osób to 30). Sleepy miały być od 15, ale jednak były od 17. Wiedzieliśmy, że mamy salę nr 16 na parterze, ale... były trzy budynki. I każdy miał 16 na parterze.

Biegaliśmy więc między budynkami.

Kiedy już się upewniliśmy, gdzie jest nasz harem, okazało się, że nasza sala jest o połowę mniejsza, niż przeciętna sala lekcyjna, więc nie wszyscy się pomieścili. Ja się kuliłam, a Marlu z Shadoxem się wynieśli.

Przeszłam się trochę po sklepach i pierwszą rzeczą, którą kupiłam, było to:
























TRAJFOOORS! Urzekło mnie doprawdy. Ale przed końcem konu było już w takim stanie:





















A wczoraj w Gorzowie straciłam trajforsa ostatecznie, bo odpadł mi w centrum miasta.


smutek







Potem nabyłam jeszcze nausznicę, której nie umiem założyć.


























Oraz zawieszkę dla kuzyna:



























Wieczorkiem poszliśmy pod "studio nagraniowe", gdzie Marlu miała nagrywać sobie ending z K Project. Czekaliśmy długo, bo Cas gdzieś wybył. W międzyczasie napadłam stoisko Hikarii i kupiłam piękne pierdółki.
























Potem z nią gadałam, zostałam poproszona o pomoc w zdjęciu gorsetu. Męczyłyśmy się bite pół godziny.

W sumie, to przy stoisku Hikarii i Dead Moth (były obok siebie) spędziłam większość konwentu.

CHAMSKA REKLAMA






















































































































Podjęłam próbę wzięcia udziału w LARPie Poohatego, ale zaczęłam przysypiać, a że kolejny dzień miał być pracowity, poszłam do sleeproomu.

Wstałam wcześnie, bo od 9 miałam mieć sesję w studiu. Ogarnęłam się i ruszyłam na ścięcie.



Na miejscu zastałam nie Casio, tylko kolesia w mniej-więcej moim wieku. Okazało się, że musiał on przejąć tymczasowo studyjne obowiązki, bo płytę nagrać trzeba.

Yami miał małe problemy z ogarnięciem Adobe Audition, ale mu pomogłam.


Po nagraniu jeszcze przez jakiś czas gadaliśmy.


Poszłam na jedno ze stoisk, by wydrukować przypinki z Mushishi dla mnie i Ichiego.


























Ok. 14 zaczęła się próba Cover Music Festival.

Oczywiście, nie obyło się bez problemów. Na stoisku z przypinkami coś zainfekowało mi pendrive'a i musiałyśmy biegać z Marlu i go formatować. Ale na szczęście udało się odzyskać dane

Przez większość czasu miałam wrażenie, że wchodząc w ogóle na scenę, ośmieszę się całkowicie. Ale było kilka wykonawców, którzy podnieśli mi samoocenę.

Zawołano nas, czyli Gleba Band. Zaśpiewałyśmy sobie nasze "The Only Exception" i czekałyśmy, aż zawołają nas na próbę solową.


Ale...


















"Zaczyna się próba cosplayu"

Fajnie, że jeszcze 20 minut wszystko sobie ustawiali, a my mogłyśmy prześpiewać nasze solowe numery jeszcze 29874162 razy.




Cosplay olałam. Za duża kolejka, dwugodzinne opóźnienie. Oczywiście, CMF też się opóźnił, więc sala była prawie pusta.

Kochana Hikarii zrobiła dla mnie w międzyczasie dusik na zamówienie:





















Oraz kupiłam prezent dla Ichiego, ale o tym później.



Wystąpiłyśmy z Marlu


Potem ja


A potem Marlu


Jest aż jedno zdjęcie.




























zdjęcie kradzione




Ostatecznie zajęłam trzecie miejsce, ale nie miałam z tego nic, oprócz kawałka blachy. Nawet punktów. W zeszłym roku podobno dawali nagrody rzeczowe.




























Noale.


W niedzielę wyjechałam wcześnie rano, żeby wpaść do Ichiego. Miałam dla niego o taki podejrzanie wyglądający pakuneczek.


















Prezent bardzo mu się spodobał, ale bawiliśmy się w kowali.



























Jego mama miała ubaw.


Pozdrawiam cię, mamo Ichiego!



Wracając, prezent mu się spodobał. Medal też.

























POOODSUMOWUJĄC



Organizacyjnie było różnie. Wiele osób mówi, że już nigdy więcej nie przyjedzie na Niucon. Mi też się podobało średnio, ale, jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Następny konwent, na który zawitam to Bachanalia Fantastyczne.

W połowie konwentu mój wspaniały ajfą stoczył się ze schodów, robiąc backflipa. Trochę działa, ale nie.

Przeżyłam imprezę, ale wciąż zasypiam na stojąco. I przepraszam, że tak długo musieliście czekać na posta. Postaram się nadrobić zaległości.



Pozdrawiam, (niewyspany) Kot.


[EDIT]: Zorientowałam się, że znowu nie poszłam na żaden panel. Ale... kto chodzi na panele na konwentach?

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Kosmiczne Rododendrony #1 - Hodowla kóz na Księżycu








Dzisiaj przyjrzymy się dość głośnej ostatnio aferze.


Wiele osób zarzucało Zygfrydowi K., że jego kozy zbyt rzadko dają plony. Jak wiadomo, firma GOZMEX sp. z o. o., której siedziba znajduje się w kanionie nr 8 na zachodniej półkuli Księżyca, cieszy się wielkim popytem na kozie owoce. Ostatnio jednak coraz trudniej znaleźć je w sklepach, powstała więc teoria, że wspaniałe kozy GOZMEXu zaczęły się... starzeć.

Nasza ekipa przybyła więc do biura pana Zygfryda K., by zadać mu kilka istotnych pytań.



Kosmiczne Rododendrony: Jak mógł pan na to pozwolić?

Zygfryd Kormazyr: Ale na co?

K. R.: Jak mógł pan pozwolić na spadek podaży pańskich produktów?

Z. K.: Jakich produktów?

K. R.: Prowadzi Pan firmę GOZMEX sp. z o. o., zajmującą się produkcją kozich owoców.

Z. K.: A no, rzeczywiście. Produkcją zajmujemy się od 1899 roku.

K. R.: A Pan wciąż zapomina, że prowadzi Pan firmę?

Z. K.: No sorry, jestem stary, prowadzę firmę od 115 lat, mam prawo mieć problemy z pamięcią.

K. R.: Nie.

Z. K.: Nie? 

K. R.: Nie.

Z. K.: Proszę wyjść.




Mamy nadzieję, że po tej rozmowie pan Zygfryd zwróci uwagę na ten wielki problem ludzkości.











~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~




Dzisiaj dość krotko. Dawajcie tematy na kolejne Rododendrony, ten dzisiejszy jest od Pietrzaka.


Pomysł na nazwę: Ichi~san
Logo: Pietrzak

piątek, 1 sierpnia 2014

Kupa dźwięków i co o niej myślę #1 - Alestorm - Sunset On The Golden Age

Premiera dzisiaj, a ja już zdążyłam ten album spiratować.


Spiratować


...spiratować, rozumiecie?



Otóż. Zacznijmy od rzeczy podstawowych, bo nie wszyscy kojarzą Alestorm.

Jest to szkocki zespół grający piracki metal. I wychodzi im to bardzo dobrze. Z resztą, wszyscy wiedzą, że każdy pirat słuchałby metalu. Może nawet Alestorma. Wykorzystują w swoich utworach motywy z żeglarskich pieśni, folkowe instrumenty, a wokalista używa charakterystycznego akcentu (arrrrrrrrr).

Odwiedzili Polskę już wiele razy, ostatnio bodajże na Sonisphere, niestety nie udało mi się jeszcze zobaczyć ich na żywo. Ale to tylko kwestia czasu, Niedługo na pewno Ichiego zaciągnę, z resztą, on mi ich pokazał.

Słucham ich od... jakichś 8-9 miesięcy, nie jestem pewna.

W lutym były pierwsze wzmianki o ich wkroczeniu do studia. Byłam mocno podekscytowana od samego początku. Nie zawiodłam się. W sumie, nie potrafię sobie wyobrazić, że oni mogliby mnie kiedykolwiek zawieść.

Zacznijmy może od oprawy graficznej. Okładki ich albumów, składanek i singli zawsze były pomysłowe i dobrze wykonane.





A tu kilka starszych, dla porównania:




Teraz trochę subiektywizmu. Nowy album podoba mi się o wiele bardziej, niż poprzedni (Back Through Time).


Płytę zaczęli z grubej rury utworem "Watch the Plank". Chociaż... wszystko u nich jest z grubej rury, nie oszukujmy się. Nie obeszło się też bez obowiązkowych kawałków o piciu (bo przecież piraci to uwielbiają), tutaj tę rolę spełniło "Drink" z dość wymownym refrenem:


"We are here to drink your beer
And steal your rum at a point of a gun
Your alcohol to us will fall
Cause we are here to drink your beer"

Do tej piosenki ukazał się też klip:



Cóż. W ich stylu.
"Magnetic North" zaczyna się w stylu balladowym, ale nasi piraci nie wytrzymują i dodają tu trochę wybuchowego power metalu, robi się więc dość... ciekawie

"1741 (The Battle of Cartagena)" zaskoczyło mnie 8-bitowym intro. Tego jeszcze u nich nie było. Gratuluję pomysłu.
"Mead from Hell" jest przepełnione solówkami i ogólnie w dużej części instrumentalne.
"Surf Squid Warfare", "Quest for Ships"... Ej, nie o każdym kawałku muszę coś napisać, no nie? Są dobre, tyle wystarczy?
"Wooden Leg!" mnie rozśmieszyło, wystarczy posłuchać, żeby dowiedzieć się, dlaczego.
Do tracka dziewiątego wrócimy za chwilę.
Ostatnim utworem na płycie jest tytułowe "Sunset on the Golden Age". Jest z tych wolniejszych, ale nie traci przez to na sile, oj nie! Jest ciężki i kończy się dość długim outro, które mnie po prostu urzekło.



A teraz, uwaga! Prawdziwa perełka, której powinien posłuchać każdy, nawet jeśli nie kręci go metal, lub po prostu nie przepada za piratami.
Jestem zdania, że jeśli Alestorm bierze się za coverowanie, to zawsze zrobi to po mistrzowsku. "You Are a Pirate" w ich wykonaniu słyszał chyba każdy. Teraz wzięli na celownik "Hangover" Taio Cruza. Tekst typowo Alestormowy, nieprawdaż?
Oryginał słyszałam wcześniej najwyżej 3 razy. Ale od tej wersji jestem uzależniona. Każdy, po prostu każdy musi to usłyszeć! :D



Koniec mojej super-nieprofesjonalnej recenzji.


W sumie, lubię pisać takie rzeczy, ale gdybym miała napisać recenzje wszystkich albumów, jakie bym chciała napisać, nie starczyłoby mi życia. Więc będę pisała recenzje albumów, wychodzących na bieżąco. A tych jest całkiem duża sterta, na przykład:


  • Kimbra - "The Golden Echo" (premiera 19 sierpnia)
  • Sleepwave - "Broken Compass" (premiera 16 września)
  • Gerard Way - "Hesitant Alien" (premiera 30 września)

Tych możecie się spodziewać na blogu. :)

Pozdrawiam, Morski Koteł.